niedziela, 2 grudnia 2012

Od Cordelii

Do watahy należę już prawie tydzień. Tak mało a jednak tak wiele. Nie sądziłam, że zostanę zaakceptowana tak szybko, choć nadal nie potrafię się przyzwyczaić do niektórych zachowań.
Tego ranka byłam naprawdę podekscytowana. Poinformowałam Bejlę, że wrócę wieczorem. Nie wiem jeszcze jak spędzę ten dzień. Jak na razie łażę po lesie bez wyższego celu. I tak bym też pewnie chodziła gdyby nie to, że zobaczyłam... - wilk? - Na moje słowo rozpłynął się w powietrzu a cały las pochłonęła ciemność. Tylko ledwie docierające promyki słońca dawały jakiekolwiek światło. Jakieś uczucie nakazywało mi biec, uciekać przed siebie jakby od tego zależało moje życie. Tak też zrobiłam. Uciekałam i za każdym razem miałam wrażenie, że zataczam błędne koło. W końcu zmęczona ciągłym biegiem stanęłam. Ale uczucie bycia zwierzyną nie opuściło mnie ani na chwilę. W końcu użyłam sokolego oka. - Brawo. Już myślałem, że będziesz taka głupia, że nie użyjesz swoich zdolności.- Usłyszałam nad uchem. Odwróciłam się gwałtownie. To był ten wilk. No ale... był jakiś... dziwny. Czuć od niego przeraźliwy chłód, jakby był...
- duchem? Brawo za spostrzegawczość. - powiedział z ironią przez co poczułam się poniżona. Zawarczałam. Nie lubię gdy się mnie poniża.
- A tobie nadal nie stępiły się pazurki? - cmoknął zniesmaczony. - Myślałem, że będziesz grzeczniejsza, że nie będzie zabijać... - Zdębiałam na te słowa. To bydle, co on sobie wyobrażał? Skąd on może wiedzieć, cokolwiek o mnie? Jak śmie się o mnie wyrażać jakby mnie znał!
- Nie wiem czym jesteś, ale...
- Daruj, nie zamierzam słuchać twojego gadania. Gadania mordercy. Co prawda zabijasz na dosyć paskudny sposób jak na waderę. - Zaśmiał się złowieszczo. Nie podobało mi się to. Ani przez chwilę. Skąd on mógł wiedzieć!
- Ponoć jego głowa leżała 2 km od ogona. - Zagwizdał. - Nie ładnie, oj...
- Skąd to wiesz! Jak śmiesz wytykać mi moje
- Błędy? Nie wyglądałaś jakbyś nie była pewna tego co robisz. - Miałam dosyć tego przedstawienia. Rzuciłam się na niego a on się tylko zaśmiał.
- Jesteś głupia? Jestem duchem! Wiesz, zwierzęta nadal boją się pić wody z tego jeziorka które zostało po twoim akcie złości...
- Przestań! Nie będę tego słuchać! To było dawno! Nie tak...
- Ale się stało nie zaprzeczaj. Już zawsze będziesz sama. Już zawsze... - Uciekłam. Znów zaczęłam biec. Miałam dosyć a jego słowa nadal odbijały mi się echem w głowie. Nie chciałam go zabić. To naprawdę był wypadek. Nie jestem sama. Nie jestem...
- Cordelia? Ej! Mała pobudka!
- Może zemdlała? Trzeba wezwać uzdrowiciela...
- Co ty, Friscket, patrz już się budzi o i jeszcze płacze...
- Pewnie zrobiła sobie drzemkę i przyśnił się jej koszmar.
- Taaa... dobrze, że nie popuściła. - Zaśmiałam się pod nosem. Otworzyłam oczy. Byłam w lesie. Ale już wszystko było dobrze. Był Friscket, Kaspian i 

- Grimmjow, odwołaj to bo inaczej pogadamy! - Zawarczałam, jeszcze będzie mi się wymądrzał! - Nie popuściłam ze strachu!
- Trelemorele, byłaś na skraju załamania. Taka duża a się boi koszmarów. - Zaśmiałam się a on się popatrzył na mnie jak na wariatkę. Może i nią byłam ale za to nie byłam sama.
- Girmmjow idziemy, trzeba coś przynieść na kolację. A ty następnym razem jeżeli nie czujesz się na siłach nie odchodź za daleko.

- Tak jest! - Zaśmiałam się i wróciłam do jaskini. Na pewno nie będę sama.