Szedłem ze swoim bratem leśną ścieżką. Przed nami stały dwa wilki.
Podkradliśmy się cicho i zaatakowaliśmy je. Zaczęła się walka. Jasper
pokonał jednego z nich. Ja nie mogłem dać rady z dużym czarnym wilkiem.
Nagle znikł mi z oczu. Postanowiłem zrobić to samo. Zbiegło się kilka
wilków, które usłyszały wycie. Rzuciły się na Jaspera, powalając go.
Wiedział że nie ma szans, również zniknął. Niestety inne wilki go
trzymały, nie pomogła niewidzialność. Ja stałem pod drzewem , próbując
nie hałasować. Do Jaspera podeszła jakaś wilczyca. Kazała puścić go. Jak
to Jasper, poczuł że jest wolny i jednym chłapnięciem zębami ugryzł ją.
Musiała być kimś ważnym skoro wszystkie wilki rzuciły się na niego.
Wystraszyłem się i próbowałem mu pomóc. Stanąłem na uschniętą gałąź.
Część wilków zwróciła się w moja stronę. Nie zdążyłem powiedzieć ani
słowa jak mnie przydusili do ziemi i pogryźli. Wstałem z ziemi i
ruszyłem w stronę wilczycy. Niestety wielki brązowo beżowy wilk ze
złotym medalionem uderzył mnie. Padłem nieprzytomny na ziemię.
(Bejla, Zeus?)