Bycie ofiarą to nie jest najlepsza sytuacja dla wilka. Zwłaszcza jeżeli
goni Cię dzisiejsze śniadanie. Przed rogami leśnej krowy nawet bóg Cię
nie uchroni. Tak zwykł mawiać pewien mądry wilk. No dobra ale co mi z
tego skoro nie wiem na co ona się tak uwzięła. Chciałam tylko skosztować
jej uda, żebra... no i ogólnie ją zjeść. Nie widzę powodów do złości.
To ja tutaj mam kły nie ona. Ale los bywa przewrotny. Nawet drzewa nie
są po mojej stronie zresztą po stronie jelenia też. Dlatego by zwiększyć
szanse swojej ucieczki wbiegam na polanę i dzięki wysokiej trawie udało
mi się umknąć niemalże niezauważalnie do drugiego lasu. Jeleniowi
najwidoczniej ta zabawa się znudziła gdyż już nie słyszalnym jego
kopytek. Przynajmniej tyle z mojego szczęścia. Wędrując po lesie
zauważyłam dwie warte uwagi rzeczy. Po pierwsze - wodospad. Od razu
zaczęłam łapczywie pić życiodajny płyn gdy tylko się do niego zbliżyłam.
A po drugie, można było wyczuć zapach sfory lub raczej watahy. Kolejne
niemiłe doświadczenie jak na dzisiejszy dzień. Nie chciałam wdawać się w
konflikt, ponadto nikt nie lubi być obserwowanym a tak się właśnie
czułam. Rzecz jasna nie byłam na swoim terenie a oni tak. Nie zrażając
się, powolnym krokiem zmierzałam w głąb lasu z nastawionymi uszami. Tak
się skupiłam na odgłosach lasu, że nie spostrzegłam iż moje łapy
poniosły mnie aż przed jaskinię. Trochę głupie jednak prawdziwe, ale dam
sobie pazury obgryźć, że to jest ich schronienie. Od tych nowych
zapachów, aż nos zaczął mnie łaskotać na co instynktownie - kichnęłam.
- No nie... - A ja tak się starałam by być cicho! No dobra nie
przywiązywałam do tego zbytniej wagi ale zawsze można stwarzać pozory,
prawda? Byleby sensowne.
- Zgubiłaś się czy podziwiasz architekturę jaskini? - powiedziała młoda,
właśnie wychodząca z jaskini wilczyca. Na alfę to nie wygląda ale
prawda bywa myląca tak jak z tą krową leśną. No kto by przypuszczał, że
śniadanie mnie zaatakuje.
- A co? To znaczy, podziwiam! Ten materiał, ta skała jest taka
majestatyczna, że aż dech zapiera i w ogóle. No ten, sama tu mieszkasz? -
Powoli cofałam swoje łapy w przeciwnym kierunku niż do wilczycy. Nie
wyglądała na groźną raczej... na miłą. Szkoda, że basior który stał za
mną taki nie był. Jak tylko na niego wpadłam od razu odskoczyłam od
niego i uśmiechnęłam się przyjaźnie przynajmniej chciałam by tak to
wyglądało. A jak wyszło? Oprócz tego, że dziwnie to nie wiem, ale na
pewno wystarczająco by zepsuć pierwsze wrażenie.
- No cześć. Widzę dziewczyno, że sama tu nie jesteś - Nie powiem wilk
poraził mnie wzrokiem mordercy nr. 59 czyli przeciwko intruzom. Moja
sytuacja bajkowo nie wyglądała.
- Mów mi Bejla, jestem samicą alfa tutejszej watahy, a to jej samiec
alfa - Zeus. - Dobra pierwsze lody przełamane. Teraz tylko... a może
warto spróbować? Tak pierwszy raz w życiu gdzieś przynależeć. Nie
zastanawiając się długo odparłam. - Milo mi poznać, jestem Cordelia.
Jeden z licznych włóczęg na tym świecie.
- Licznych? - zapytał wilk śmiesznie unosząc prawą brew.
- Włóczęga? - zapytała wilczyca. Jeżeli chodzi o zadawanie pytań to mają
niezłą synchronizację.- Słuchaj nie wyglądasz... - o nie, nie, nie. Nie
dam jej dokończyć. Nie teraz.
- Zanim skończysz swoją wypowiedź, chciałabym... wiem, że to tak głupio
na początku naszej znajomości ale chciałabym dołączyć do waszej watahy,
jeżeli nie macie nic przeciwko! Jestem uzdrowicielem, mogę się na coś
przydać! Wiem, że mnie nie znacie ale...
- Słucham? - jedno słowo basiora sprowadziło mnie na ziemię. Dosłownie. Położyłam się na trawie ukazując swoją skruchę.
- Proszę... nie chcę być sama - delikatny uśmiech obojga i pomocna łapa
Bejli, nie oznaczały "spoko, nie ma sprawy" ale "dobrze, dołącz do nas.
Są tu pewne zasady których łamać Ci nie wolno i które musisz szanować".
Uśmiechnęłam się szeroko, przynajmniej na tyle na ile pozwalały mi moje
szczęki.
I tak oto dołączyłam do watahy Błękitnego Nieba. Pierwszej w moim krótkim życiu.