piątek, 12 października 2012

Od Starrka

Ma opowieść jak opowieść. Rozczarowanie, zdrada , opuszczenie..... można by było wymieniać i wymieniać. Ja jednak nie będę przynudzać. Przeniesiemy się dość spory kawałek czasu do tyłu.


Zapłonął las... nie było drogi ucieczki. Lecz jak można stwierdzić mi udało się uciec, wraz ze mną uciekł mój przyjaciel. Rozdzieliliśmy się. On poszedł na wschód ja zaś na zachód. Wędrowałem dość długo. Natrafiłem na małą chatkę. Rozpętała się paskudna śnieżyca. Wskoczyłem do niej. Przeczekałem tam jakiś dzień, dwa, może trzy, ale to już nieważne. Ruszy dalej. Po drodze minąłem wiele osad kłusowników. Przemykałem się bokiem i już. Jednak musiała się zdarzyć taka osada w , której wszyscy są czujni. Chcąc się przemknąć nie zauważyłem człowieka , który czaił się za drzewem. Ciachnął mnie w lewe oko. Gdy to zauważyłem w ułamku sekundy rzuciłem się na niego. Jednak nie był taki słaby, rozciął mi lewą tylną łapę. Tym razem byłem szybki, skoczyłem...trafiłem w tchawicę. Był trupem na miejscu. Pobiegłem dalej. I tak biegłem... i biegłem.... i biegłem. Aż w końcu dobiegłem do tej właśnie watahy. Jest mi tu dobrze więc raczej długo tu zostanę.